czwartek, 19 czerwca 2025

Ortelsburger Zeitung

Jeżeli chodzi o liczbę zachowanych egzemplarzy przedwojennej prasy, to w porównaniu z innymi miastami województwa warmińsko-mazurskiego Szczytno ma szczęście. Prasa ta jest rewelacyjnym, chociaż bardzo rzadko wykorzystywanym przez historyków, źródłem historycznym. Mimo wszystko zachowała się tylko jej niewielka część. Byłbym wdzięczny za informację nawet o pojedynczych egzemplarzach starych, szczycieńskich gazet oraz za przysłanie ich zdjęć. Rok temu udało mi się nabyć kilka egzemplarzy zachowanych w niezłym stanie „Ortelsburger Zeitung" z lat 30. Odnaleziono je w trakcie remontu, więc — jak widać — takie znaleziska są nadal możliwe. Nawet pojedyńczy, uszkodzony egzemplarz może zawierać jakieś istotne informacje.

„Ortelsburger Zeitung” była najpopularniejszą szczycieńską gazetą. Zaczęła ukazywać się wraz z tygodnikiem urzędowym w 1907 roku. Od 1908 roku wydawał ją następca Carla Jänickego – Albert Just. W sierpniu 1914 roku budynek, w którym drukowano gazetę i tygodnik urzędowy, został spalony przez żołnierzy rosyjskich. Z inicjatywy władz wojskowych „Ortelsburger Zeitung”, łącznie z tygodnikiem urzędowym, drukowana była w drukarni „Mazura”, który w tym czasie – z powodu powołania redaktora do wojska – się nie ukazywał. Od 1920 roku wydawcą gazety była spółka z o.o. kierowana przez Fritza Krügera. Jej ostatnim redaktorem był Richter. Nakład miał wówczas wynosić aż 8000 egzemplarzy.


Gazeta Szczycieńska (Ortelsburska). Dziennik dla południowych Mazur. Ukazuje się sześć razy w tygodniu; kosztuje kwartalnie 1 markę, z dostawą do domu — 1,42 marki. Redakcja i ekspedycja: ul. Cesarska 2, telefon 86, skrytka pocztowa 12. Redaktor odpowiedzialny: Albert Just. Druk i wydawnictwo: Albert Just (następca C. Jäntkego), Szczytno.
Ortelsburger Zeityng, nr 2, 3. Januar 1914. 
Rocznik 74 jest tu trochę mylący i odnosi się on do wychodzącego razem Ortelsburger Zeitung tygodnika urzędowego (Ortelsburger Kreisblatt). 

środa, 18 czerwca 2025

Kolejny pocisk „przeciwpancerny”

Zdjęcie jest kiepskiej jakości i nie widać zapalnika, ale to niemal na pewno nie jest pocisk przeciwpancerny. Szczycieńska policja wykazuje szczególną słabość do tego określenia i potrafi nazwać „przeciwpancernymi” nawet pociski z okresu I wojny światowej.
Myślałem, że po tylu – czasem wręcz kuriozalnych – wpadkach w końcu przestaną popisywać się „wiedzą”, której nie mają nawet na podstawowym poziomie, i zrezygnują z samodzielnego określania rodzaju znalezisk. Niestety, jak widać, ani nie uczą się na błędach, ani nie wstydzą się własnej ignorancji.
Jedną pomyłkę można zrozumieć. Nawet dwie czy trzy. Ale notoryczne publikowanie bzdur przekracza pewne granice.
Zwracam też po raz kolejny uwagę, że takie bajkopisarstwo może kiedyś doprowadzić do tragedii. W końcu może się znaleźć ktoś, kto pomyśli, że skoro zna się lepiej na tego typu przedmiotach niż policja, to może bezpiecznie z nimi eksperymentować.

Szczytno - M. Goldschmidt i A. Parschau

Niedawno opublikowałem zdjęcie przedstawiające witrynę sklepu żydowskiego kupca Maxa Goldschmidta. Nie zwróciłem wówczas uwagi na to, że zdjęcie to zostało wykonane kilka lat wcześniej, zanim w 1933 roku wysłano je jako pocztówkę.
Warto zauważyć, że jeszcze przed zmianą nazwy ulicy z Markt na Adolf-Hitler-Platz, Otto Trempenau wymienił widoczny przed wejściem do jego zakładu reklamowy zegar — okrągły zegar został zastąpiony kwadratowym.
A. Parschau przejął sklep M. Goldschmidta jeszcze przed zmianą nazwy ulicy. Natomiast państwo Goldschmidtowie wyjechali do Berlina. Dzięki komentarzom pod wspomnianym zdjęciem udało się uzupełnić informacje na ich temat. Max Goldschmidt urodził się 4 sierpnia 1882 roku. Został zamordowany 10 listopada 1941 roku w Kownie. Jego żoną była Dora z domu Markus, która również zginęła w Kownie. 

Szczytno. Rynek. Lata 20. XX w. Max Goldschmidt. 

Szczytno. Rynek. Przełom lat 20./30. XX w. A. Parschau.

Szczytno. Rynek. Lata 30. XX w. A. Parschau.

wtorek, 17 czerwca 2025

Stara Gwardia NSDAP w Szczytnie

18 czerwca 1937 roku w Domu Strzeleckim w Szczytnie goszczeni byli członkowie Starej Gwardii NSDAP.

Ortelsburg, Ostpr. Jägerkaserne  „Graf Yorck“ 

Stengel & Co., G. m. b. H., Dresden. 
Obieg: Ortelsburg 19.06.37. 

Ostlandfahrt der Alten Garde 16.–20.6.1937 – Fahrbares Postamt.
Wyprawa do Kraju Wschodniego Starej Gwardii, 16–20 czerwca 1937 
– Ruchomy Urząd Pocztowy.


Zur Erinnerung an den Aufenthalt des alten, des ersten Führerkorps der NSDAP im Schützenhaus Ortelsburg, am 18.6.1937.
Na pamiątkę pobytu starego, pierwszego korpusu przywódczego NSDAP w domu strzeleckim w Szczytnie, dnia 18 czerwca 1937 roku.

Kolekcjoner – przestępca

Przyjmuje się – w sporej mierze słusznie – że prawdziwi kolekcjonerzy to ludzie działający na granicy prawa i szaleństwa. Tym razem skupię się na tym pierwszym, w kontekście kolekcjonerstwa regionalnego.
Kolekcjonerzy regionalni zbierają między innymi przedmioty pochodzące z ziemi i wody. Mogą to być militaria, guziki, monety, tłoki pieczętne, szyldy, pokrywki dzwonków rowerowych, różnego rodzaju tabliczki, butelki oraz zamykające je „porcelanki”. Zdarzają się również przedmioty wykonane z papieru a nawet z drewna. Jednak zgodnie z polskim prawem każdy, mający wartość historyczną przedmiot znaleziony w ziemi lub w wodzie, jest własnością państwa. Nie można go nawet szukać bez odpowiednich zgód.
Dla jasności wywodu skupię się tu na jednym rodzaju przedmiotów – butelkach oraz związanych z nimi porcelankach, kapslach i etykietach. Przed laty, ze słynnej na całą Polskę dziury przy browarze w Olsztynie, wykopano duże ilości porcelanek i etykiet browarnianych, w tym sporo unikalnych. Warto dodać, że amatorskie „wykopaliska” w tym miejscu trwały dosyć długo i nikogo – poza kopiącymi – nie interesowały.
Również w Olsztynie, ponad pięć lat temu, doszło do jednego z największych w Polsce – jeśli nie największego – odkryć starych, pochodzących z początku XX wieku butelek z miejscowej rozlewni piwa. Obok butelek z rozlewni, w mniejszej ilości, znaleziono też porcelanki i inne butelki, na przykład Kantorowicza z Poznania. Wszystko to trafiło na rynek kolekcjonerski.
Dziesiątki tysięcy – jeśli nie więcej – korków porcelanowych pozyskano z wysypiska (zrzutowiska) znajdującego się obok dawnej huty szkła w Ujściu koło Piły. Prowadzone tam „wykopaliska” doprowadziły nawet do dużego spadku cen tych przedmiotów.
Kolekcjonerstwo butelek i związanych z nimi przedmiotów rozpoczęło się w PRL-u. Jeszcze po jego upadku tego rodzaju znaleziska interesowały wyłącznie kolekcjonerów. Archeolodzy je ignorowali, nierzadko przyczyniając się do ich niszczenia. Na szczęście, zmieniło się to na przełomie XX i XXI wieku. Obecnie butelki, nawet z okresu międzywojennego, możemy oglądać w renomowanych muzeach. Skoro tego typu przedmioty trafiają do muzeów i są zabierane z wykopów przez archeologów, to oczywiste jest, że są to zabytki – świadectwa dawnego życia gospodarczego. Trzeba dodać, że obok bardzo popularnych butelek i porcelanek zdarzają się egzemplarze unikatowe, znane nawet tylko w jednym egzemplarzu.
Jeśli uznamy, że są to zabytki, to ich nielegalne pozyskiwanie (bez zgody konserwatora zabytków) i przywłaszczanie jest przestępstwem. Jednak przez dziesięciolecia nikt – może z wyjątkiem kolekcjonerów – tych przedmiotów za zabytki nie uważał i nie wymagał żadnej urzędowej zgody na ich pozyskiwanie czy przechowywanie.To właśnie kolekcjonerzy, poprzez swoją działalność, przyczynili się znacząco do ratowania tych przedmiotów oraz prowadzili nad nimi badania. Teraz przychodzą archeolodzy i specjaliści od ratowania dziedzictwa historycznego i – wykorzystując swój autorytet – mówią, że bez odpowiednich zgód nie wolno tego robić, bo to zabytki, a kolekcjonerzy to potencjalni przestępcy. Najbardziej radykalni są nawet za całkowitym zakazem prowadzenia poszukiwań przez amatorów. Bez wątpienia nie jest to zbyt uczciwe podejście do tematu. Owszem, większość archeologów zachowuje w tej kwestii zdrowy rozsądek, ale z punktu widzenia kolekcjonerów – niebezpiecznie jest na niego liczyć. Zbyt często urzędnicy, służby i nawet niektórzy archeolodzy wykazują się jego brakiem. Część działań przeciwko poszukiwaczom „zabytków” i kolekcjonerom jest absurdalna, a czasem wręcz śmieszna. Problem w tym, że dla kolekcjonera, którego takie działania dotykają, to już wcale nie jest śmieszne. Te sprawy nie powinny być pozostawione zdrowemu rozsądkowi – trzeba je jasno uregulować. Oczywiste jest, że pewne rodzaje zabytków powinny móc trafiać w ręce prywatne, nawet bez konieczności uzyskiwania zgody na ich poszukiwanie.
Zaczynałem zbieranie porcelanek od szukania ich „na oko” na polach, na drodze koło browaru, gdzie wypłukiwała je po deszczach woda, oraz w rowie w pobliżu tego browaru. Po prostu je zabierałem. W większości były to egzemplarze bardzo popularne – nadal są ich tam spore ilości.
- Czy obecnie, szukając ich tam, powinienem mieć stosowne pozwolenia – tym bardziej że teren wokół browaru objęty jest nadzorem archeologicznym?
- Czy wydobywając je, niszczę jakiś kontekst?
- Czy muszę tworzyć dokumentację związaną z ich pozyskiwaniem, którą powinienem przedstawić odpowiedniemu urzędowi?
- Może ten rów – skoro występują w nim „zabytki” – również jest terenem zabytkowym?
- Czy ludzie znajdujący przypadkowo tego typu przedmioty powinni je zgłaszać do wójta, burmistrza lub konserwatora zabytków?
- Czy urzędy nie mają ważniejszych spraw, niż zajmowanie się tego typu przedmiotami? Oczywiście, że mają – ale można mieć pecha i może się zdarzyć, że ktoś uzna, że taka zwykła, niesłychanie popularna, czerwona porcelanka „W. Daum Ortelsburg” albo jeszcze popularniejsza „WBA” to zabytek – i problemy prawne gotowe.  Gwarantuję też, że są archeolodzy, którzy na wszystkie powyższe pytania odpowiedzieliby twierdząco. Interpretacja pojęcia „zabytek” zmienia się i bywa, że – wbrew interesowi społecznemu – rozciąga się ją na przedmioty coraz młodsze i produkowane masowo. Warto dodać, że archeolodzy zazwyczaj nie znają się na tego typu przedmiotach. I dobrze – nie kończyli przecież studiów po to, by zajmować się za nasze pieniądze stosunkowo młodymi artefaktami, którymi z powodzeniem i bezkosztowo dla społeczeństwa mogą zajmować się amatorzy.
Kolejnym absurdem jest fakt, że z wykopów archeologicznych do muzeów trafiają spore ilości uszkodzonych, częściowo nieczytelnych, bardzo popularnych porcelanek – czyli po prostu śmieci. Kolekcjoner by je po prostu wyrzucił, bo dany typ może mieć bez większego problemu w setkach ładnych egzemplarzy. Zachowałby jedynie rzadkie. Tymczasem archeolog musi? je – jako przedmioty historyczne – zabezpieczyć, muzeum je przyjmuje, opracowuje, przechowuje… a to wszystko generuje niepotrzebne koszty, które ponosi społeczeństwo. W tym przypadku to archeolodzy są amatorami, a kolekcjonerzy profesjonalistami.
Definicja zabytku oraz prawo dotyczące zabytków powinny być dostosowane do realiów oraz interesu społecznego, którego nie należy mylić z interesem niektórych grup zawodowych. Kierunek, w jakim ewoluuje interpretacja dotyczącego zabytków prawa, oraz kolejne postulaty części środowiska archeologicznego nie tylko są niekorzystne dla społeczeństwa, ale mogą również zaszkodzić ochronie naszego wspólnego dziedzictwa historycznego. Nie można pomijać zasług kolekcjonerstwa dla ratowania tego dziedzictwa – i dla jasności: mam tu na myśli kolekcjonerstwo polegające również na zbieraniu przedmiotów wydobytych z ziemi i wody.
Wpis ten powstał, ponieważ nie podoba mi się, że według części archeologów, biegłych, urzędników, policjantów i prokuratorów jestem potencjalnym przestępcą, a to, czy nim jestem, zależy od rozsądku oraz dość dowolnej (względnej) interpretacji prawa. 
O tym, że kolekcjonerstwo w Polsce nie zawsze jest bezpiecznym zajęciem, świadczą liczne przykłady absurdalnych działań służb. Wiem – zawsze można zbierać znaczki pocztowe czy monety kolekcjonerskie bite przez NBP. To są jednak przedmioty służące głównie do wyciągania pieniędzy od ludzi – takie świecidełka. Ten rodzaj kolekcjonerstwa mnie nie interesuje.

Porcelanki WBA (Waldschlösschen Brauerei Allenstein). Zabytki?

Moje wpisy o kolekcjonerstwie: 

poniedziałek, 16 czerwca 2025

Szczytno - koszary

Koszarowe budynki mieszkalne, sąsiadujące z cmentarzem i wybudowane naprzeciwko „nowych koszar”, przy obecnej ulicy Piłsudskiego, w dokumentacji konserwatorskiej oraz w literaturze opisywane są jako powstałe po I wojnie światowej. Jednak obieg tej pocztówki – podobnie jak kartki opublikowanej wcześniej – oraz styl architektoniczny tych budynków świadczą o tym, że powstały one przed wojną. Do naszych czasów nie przetrwał widoczny w głębi trzeci budynek.

Ortelsburg, Opr. Jägerkaserne. 

Schwalm`s Verlag, Zoopot.
Obieg: Ortelsburg 27.9.18.

Abs. Jgr. Gusig Ers. Jgr. 1. II Komp. Ortelsburg - dstpr.

Szczytno, 27.09.1918
Droga Siostro!
Zgubiłem moją furażerkę, proszę, wyślij mi tę, którą mam w domu. Czy nie znasz kogoś, kto chciałby zapisać się na pożyczkę wojenną? Bo wtedy mógłbym zrobić to za niego — a za to przysługuje urlop. Pozdrawia Cię, jak również mamę i rodzeństwo,
Wasz Hanneken

Pozdrowienia ze 151. Pułku Piechoty w Olsztynie

W latach 1899–1908 151. Pułk Piechoty (2. Warmiński) stacjonował w Olsztynie i wchodził w skład I. Korpusu Armijnego z siedzibą w Królewcu, 37. Dywizji Piechoty z Olsztyna oraz 75. Brygady Piechoty, również z Olsztyna.

Gruss vom 151 Inf. Regmt. Allenstein. Noch 200 Tage dann hat Reserve Ruh! Bei Vater Philipp.
Pozdrowienia ze 151. Pułku Piechoty w Olsztynie. Jeszcze 200 dni i rezerwa będzie miała spokój! U ojca Filipa.

Obieg: Allenstein 1904 r.