wtorek, 18 listopada 2025

Artefakty ze Stalagu IB Hohenstein


Mój pierwszy post o odwołanej aukcji pamiątek związanych z obozami koncentracyjnymi spotkał się z dużym oddźwiękiem. Został częściowo zacytowany przez Polską Agencję Prasową. Dzisiaj miałem okazję wypowiedzieć się w tej sprawie dla TVP Olsztyn. Powstał nawet materiał cytowany przez różne media, który nie do końca odpowiada prawdzie. 
Nigdzie nie stwierdziłem, że chcę obecnie będący w moich zbiorach album fotograficzny oficera ze Stalagu IB Hohenstein przekazać do zbiorów państwowych. Napisałem: „Zgadzam się, że album ten powinien docelowo trafić do zbiorów państwowych i zapewne kiedyś go tam przekażę.” Kiedy to nastąpi? Nie wiem, ale to ja o tym zdecyduję. Jeżeli ktoś spróbuje mi go w majestacie prawa ukraść, to będę się przed tym w granicach prawa bronił. Zdecydowanie nie będę na coś takiego czekał, tylko gdy uznam, że interpretacja prawa zmierza w złym kierunku, album sprzedam.
Póki co nie słychać wyraźnych głosów wzywających do ograniczenia handlu przedmiotami ze stalagów, ale takie, na razie delikatne, sugestie się pojawiają. Już natomiast śmiało muzealnicy piszą, że właściwym miejscem dla tego typu przedmiotów są muzea. Dla mnie takie stwierdzenie jest swojego rodzaju bezczelnością. To co, zbiory kolekcjonerów są niewłaściwym miejscem? Szkoda, że nikt tego nie uzasadnia i nie wykazuje, w czym prywatne kolekcje są gorsze. W ogóle muzealnicy często nawet nie podejmują w tej kwestii dyskusji. Uznają, że druga strona jest jej niegodna.
Przedmiotów związanych ze stalagami zachowały się bardzo duże ilości. Tak duże, że gdyby wszystkie trafiły do zbiorów publicznych, to koszt ich opracowania i przechowywania byłby ogromny i nie miałby głębszego sensu. Są nawet stalagi, które mają bardzo bogatą dokumentację fotograficzną. Kolekcjonerzy w ich zbieraniu i badaniu są pionierami i zdecydowanie wyprzedzają tu muzea. Ale kto wie, może przyjdzie taki dzień, że przyjmie się powszechnie, pod wpływem muzealników, że kolekcjonowanie tego typu przedmiotów jest nieetyczne.
Wracając do przedmiotów ze Stalagu IB, to ponad rok temu sprzedał się wspaniały zbiór rysunków autorstwa chyba francuskiego jeńca z tego stalagu. Natomiast dwa miesiące temu na eBayu sprzedane zostały bardzo cenne pod względem historycznym fotografie z początków stalagu przedstawiające Żydów. Pomimo tego, że fotografie te były w złym stanie, osiągnęły wyjątkowo wysokie ceny. Cały czas wpływają mniej i bardziej cenne pod względem historycznym pamiątki związane ze Stalagu IB. Dzięki istnieniu rynku, dzięki temu, że kolekcjonerzy nadali im wartość materialną, te ważne dla naszej historii przedmioty przetrwają. Nie zostaną wyrzucone na śmieci. Przecież muzealnicy nie pojadą do Niemiec, Francji, Belgii i nie będą tam ich szukać i prosić, by rodziny przekazały je do zbiorów ich muzeum. Takie są realia i nie sposób nie brać ich pod uwagę, chociaż są jednak tacy, co nie biorą.
A co do wspomnianego albumu, to przyznam, że nie rozumiem, czemu tak ważnej pamiątki, tak istotnego, nie tylko dla naszej regionalnej historii, źródła historycznego, żadne muzeum nie zdecydowało się zakupić. No chyba, że płacenie za tego typu przedmioty jest nieetyczne. Trzeba pamiętać, że przeglądanie ofert aukcyjnych to swego rodzaju praca, na którą trzeba poświęcić sporą ilość czasu.

poniedziałek, 17 listopada 2025

Kolekcjonowanie obozowych artefaktów

Chciałbym wrócić jeszcze do sprawy odwołania aukcji przedmiotów związanych z obozami koncentracyjnymi, która miała się odbyć w Niemczech, a którą – wskutek powszechnego oburzenia – ostatecznie anulowano. Zacznę od tego, że jest mi trochę wstyd za część naszych muzealników. Zwykłym ludziom można wybaczyć pewne uproszczenia czy emocjonalne reakcje, ale od muzealników powinniśmy wymagać więcej.
Jeśli chodzi o przedmioty, które trafiły na wspomnianą aukcję, to pochodziły one z kolekcji prywatnej osoby interesującej się m.in. obozową korespondencją. Wrażliwość społeczna – a wraz z nią wrażliwość muzealników – na tego typu artefakty zmienia się z czasem. Kilkadziesiąt lat temu luźne dokumenty, listy czy drobne pamiątki nie budziły większego zainteresowania muzeów. Zbierali je kolekcjonerzy i w ten sposób je ratowali. Teraz nagle słyszą, że są barbarzyńcami żerującymi na ludzkim cierpieniu. Sprzedający miał jeszcze „szczęście”, że cała sprawa dotyczyła Niemiec – w Polsce prokuratura zareagowałby zapewne dosyć ostro.
Nie widzę nic złego w sprzedaży obozowej korespondencji. Handlowano nią od lat, kolekcjonerzy opracowywali te materiały i publikowali na ich tmat teksty naukowe. Dzisiaj jest to niby kontrowersyjne. Nie jest. To wypowiedzi niektórych muzealników są kontrowersyjne. 
Cała ta sprawa uświadomiła mi, że posiadam w zbiorach sporo przedmiotów, które bałbym się wystawić w Polsce na sprzedaż, na przykład na Allegro. Nie mam pewności, jak zareagowaliby niektórzy muzealnicy czy prokuratura, widząc w sprzedaży nieśmiertelniki, dokumenty czy album oficera ze Stalagu IB Hohenstein (Olsztynek), gdzie zginęło około 50 tysięcy ludzi. Obawiam się, że służby – zwłaszcza „podpuszczone” przez jakiegoś muzealnika lub archeologa – mogłyby zareagować z przesadną gorliwością. W Polsce mieliśmy już przykłady tak absurdalnych sytuacji.
Granica tego, co kolekcjonerom wolno zbierać, jest systematycznie przesuwana na ich niekorzyść. Czy nadal wolno gromadzić przedmioty ze stalagów? Czy ich sprzedaż jest etyczna i zgodna z prawem? Mam co do tego poważne wątpliwości i obawiam się, że lada chwila jakiś muzealnik orzeknie, że „nie wolno”, a wszystko powinno trafić do muzeum. Prawo w tej dziedzinie jest w dużej mierze uznaniowe, więc niewiele trzeba, by sprzedający lub kupujący naraził się na realne problemy. A przecież, na przykład, we Francji tego typu przedmioty po śmierci ich właścicieli trafiają normalnie na aukcje i nikt nie widzi w tym niczego nagannego. To tylko w Polsce część urzędników, muzealników i archeologów stara się maksymalnie poszerzać definicję „zabytku”, eliminując z obiegu kolekcjonerskiego wszystko, co się da – bez względu na śmieszność, absurdalność czy szkodliwość takiego podejścia dla społeczeństwa i samego dziedzictwa.
Mamy do czynienia z pewnego rodzaju „infantylizacją naukową” dotyczącą różnych historycznych artefaktów. Spotkałem się nawet z próbą nadania przez jednego z naukowców statusu „relikwii” zwykłej kulce szrapnelowej z okresu I wojny światowej.
Marzę o tym, aby moje zbiory trafiły kiedyś do muzeum, ale patrząc na to, jak w Polsce traktowani są kolekcjonerzy i jak zachowują się niektórzy muzealnicy, mam coraz większe wątpliwości, czy warto instytucje muzealne wspierać.
Wracając do odwołanej aukcji – zaskoczyły mnie ceny oferowanych tam przedmiotów. Nie wiem, jak wygląda rynek tego typu pamiątek, ani jakie są intencje ich nabywania. Jeżeli motywacją jest zainteresowanie historią miejsca lub regionu, nie widzę w tym nic złego. Podobnie w przypadku kolekcjonowania i badania obozowej korespondencji. Problem pojawia się dopiero wtedy, gdy za kolekcjonowaniem stoi fascynacja złem. Obawiam się, że wśród niektórych kupujących może tak być – podobne zjawisko występuje zresztą wśród osób zbierających pamiątki związane z SS.
Zanim jednak wydamy pochopny wyrok i święcie się oburzamy, pamiętajmy, że to bardzo prawdopodobne, iż kolekcjoner, który zebrał te obozowe pamiątki, uratował je w dużej mierze przed zniszczeniem. To jedna z podstawowych społecznych ról kolekcjonerstwa. Oczekujemy też od muzealników, aby ich wypowiedzi były wyważone, oparte na wiedzy, a nie sprowadzały się do „naukowego populizmu”.


Na zdjęciu znajdują się dwa nieśmiertelniki żołnierza i jeńca ze Stalagu IB Hohenstein (Olsztynek), kupione przeze mnie na internetowej aukcji we Francji. Czy w Polsce handel tego typu przedmiotami jest jeszcze legalny i uważany za etyczny? Mam co do tego coraz poważniejsze wątpliwości. Niestety, jeśli chodzi o ochronę dziedzictwa historycznego, to zmierzamy w złym kierunku.

niedziela, 16 listopada 2025

Na granicy

Bardzo ciekawa fotografia z końca stycznia 1915 roku, wykonana tuż przy granicy z Rosją, gdzieś na wschód od Wielbarka. Przedstawia dwóch żołnierzy z 1. kompanii Landsturm-Bataillon Neuhaldensleben.
Batalion został utworzony w sierpniu 1914 roku w ramach IV Korpusu Armijnego (Magdeburg), w okręgu Landwehry Stendal. Dowodził nim hauptmann der Landsturm von Wulffen. Wiosną 1915 roku jednostka zmieniła nazwę na Landsturm-Infanterie-Bataillon.
Zdjęcie wykonano przed rozpoczęciem II bitwy nad jeziorami mazurskimi, kiedy to żołnierze landsturmu mieli za zadanie strzec południowej granicy Prus Wschodnich. Autorem fotografii był Emil Brockhaus z Gardelegen w Saksonii-Anhalt. Zachowało się więcej zdjęć tego fotografa, przedstawiających żołnierzy landsturmu stacjonujących na początku 1915 roku w przygranicznych miejscowościach, głównie w Lesinach Wielkich.
Obieg: Willenberg 30.01.1915 r. 


Dzień Wiedźmy

Dzisiaj przypada Dzień Wiedźmy. Z tej okazji prezentuję grafikę z wiedźmami autorstwa Roberta Budzinskiego.

Grenadier-Regiment Kronprinz (1. Ostpreußisches) Nr. 1

Najprawdopodobniej żołnierze z Grenadier-Regiment Kronprinz (1. Ostpreußisches) Nr. 1, Königsberg / Pułk Grenadierów „Następcy Tronu” (1. Wschodniopruski) nr 1.



Korespondencja dotyczy otrzymanej od brata(?)  korespondecji, urlopu oraz trudów szkolenia.

sobota, 15 listopada 2025

Dlaczego kolekcjonuję i czy to ma sens?

Zbieram, bo obcowanie ze starymi przedmiotami, poznawanie za ich pośrednictwem historii sprawia mi przyjemność. Z chęci posiadania. W grę wchodzi też zapewne wypełnienie czasu i nadanie życiu czegoś w rodzaju sensu.
Kolekcjonuję również dla emocji, które towarzyszą zdobywaniu nowych, ciekawych przedmiotów, jak również dla miłych odczuć, gdy się do jakiegoś przedmiotu wraca po kilku lub kilkunastu latach i mu się ponownie, już będąc bogatszym o doświadczenie, wiedzę i różne umiejętności, przygląda.
Zbieram też dla przyszłych pokoleń. Sprowadzam przedmioty z różnych stron świata i gromadzę je razem. I nawet jeśli kiedyś zostaną sprzedane, to jednak dalej, nawet rozproszone, będą z danym regionem mocniej związane. Nierozerwalnym elementem kolekcjonerstwa jest wiedza, którą również zdobywa się i gromadzi dla przyszłych pokoleń.
Każdy kolekcjoner powinien pamiętać, że przedmioty, które zbiera, miały wcześniej innych właścicieli i — jeśli wszystko dobrze pójdzie — będą miały kolejnych i kolejnych, aż do jakiegoś wypadku, katastrofy czy końca świata. Chyba że trafią do muzeum, ale tu trzeba też pamiętać, że nawet muzea, chociaż w teorii zakładane na wieczność, czasem przestają istnieć.
Można więc powiedzieć, że to my przez jakiś czas towarzyszymy tym przedmiotom i że tego, co będzie po nas, nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Bo czy niemieccy oficerowie mogli przypuszczać, że ich albumy, zdjęcia, odznaczenia zostaną kiedyś przez Niemców sprzedane jakiemuś mieszkającemu na wsi Polakowi?
Ostatnio w środowisku kolekcjonerskim coraz większą wagę przywiązuje się do proweniencji. Nie liczy się już tylko moment i cel powstania przedmiotu, ale również to, co działo się z nim przez cały okres jego istnienia. Jeżeli należał do jakiegoś znanego kolekcjonera, to dzięki temu jego historia jest ciekawsza i podnosi to jego wartość. Tak samo dzieje się, jeżeli dany przedmiot (lub jego zdjęcie) umieszczono w katalogu, pokazano na wystawie, opisano w artykule czy książce.
Zbieramy więc w jakiejś mierze dlatego, że nasza historia splata się z historią przedmiotów, które gromadzimy. One na nas wpływają i nas kształtują.


Płaszcz i pamiątki po Urlichu Roeknerze (oficerze szczycieńskich strzelców), które pokazałem na tannenberskiej wystawie w Muzeum Mazurskim w Szczytnie, są już częścią mojego życia. Dzięki nim poznałem nowych ludzi i trafiłem w miejsca, w które normalnie bym nie trafił.


A jak wiele wydarzyło się w moim życiu dzięki wystawie prac Roberta Budzińskiego, która miała miejsce również w szczycieńskim muzeum? A ile się jeszcze w związku z jego pracami wydarzy?


Pół roku temu nabyłem od pewnej osoby z Białegostoku pięć srebrnych, ponadstuletnich pucharów wykonanych dla oficerów ze Szczytna i z Ełku. W ręce tego pana trafiły one przed paru laty. Kupił je, ponieważ jeden z nich należał do oficera 147. Pułku Piechoty z Ełku, a on sam był z tym miastem przez wiele lat swojego życia związany. W związku z tym, że okazało się, iż aż cztery z pięciu pucharków są z Ełku, myślałem, że być może zostały w tym mieście przypadkowo znalezione. Okazało się, że nie. Kilka lat temu trafiły do Polski ze Stanów Zjednoczonych.
Sama historia kupna przeze mnie tych pucharków jest warta opowiedzenia. Mianowicie ich sprzedawca sam mnie znalazł — wcześniej się nie znaliśmy — i napisał do mnie maila z propozycją sprzedaży pucharka ze Szczytna. Przysłał zdjęcia i podał bardzo atrakcyjną cenę. Jakoś na początku nie miałem do niego zaufania. On odwrotnie. Stanęło na tym, że wysłał mi dwa najatrakcyjniejsze pucharki, a ja po ich obejrzeniu miałem zdecydować, czy je chcę. Oczywiście stałem się ich szczęśliwym posiadaczem. Kolejne trzy, początkowo niezidentyfikowane, zostawił mi w domu, gdy byłem w Gdańsku. Do dnia dzisiejszego jestem zdziwiony, że można tak zaufać osobie, której się nigdy na oczy nie widziało.
Dodam, że sprzedaż tych dwóch pierwszych, których identyfikacja nie budziła od razu żadnych wątpliwości, została zaproponowana regionalnemu muzeum. Jednak pomimo bardzo atrakcyjnej ceny i — moim zdaniem — dużej wartości historycznej, zapewne z powodu braku środków, muzeum nie wyraziło chęci zakupu. Szkoda, że nigdy już nie będziemy w stanie ustalić, jaki był ich wcześniejszy los, jak trafiły do USA. Co się z nimi wydarzy w przyszłości? Jaka będzie ich historia? Do jakich zbiorów jeszcze trafią — prywatnych czy państwowych? Do jakich celów ja je jeszcze zdołam wykorzystać? Może, zanim nasze drogi się rozdzielą, trafię na zdjęcia i inne pamiątki związane z oficerami, których imiona i nazwiska zostały na nich wygrawerowane.


Kilka dni temu opublikowałem post o historii Szkoły Podstawowej nr 6 w Szczytnie i Gabrielu Stanku, który znacząco przyczynił się do wybudowania tej szkoły. Początkowo miała to być tylko krótka notatka o kopercie adresowanej do G. Stanka, którą już zresztą kiedyś pokazywałem. Przez kilka dni temat bardzo mi się rozrósł, a wspomniana koperta zeszła w nim na dalszy plan. W międzyczasie spotkałem się z panią z rodziny G. Stanka, dostałem też maila z informacjami na jego temat oraz dostęp do archiwalnych fotografii, a moje zbiory wzbogaciły się o ciekawą cegiełkę na budowę SP nr 6. Zapowiada się, że opublikowany na blogu post na temat szkoły i G. Stanka poszerzę i opublikuję w prasie. Do tego wszystkiego nie doszłoby, gdyby nie ta niepozorna koperta.
W kolekcjonerstwie regionalnym nigdy nie wiemy, co trafi do zbioru i dokąd ostatecznie dojdziemy. To jest właśnie niesamowite — to taka niemająca końca, historyczna przygoda. Niby koniec nadchodzi, najczęściej wraz ze śmiercią kolekcjonera, ale przecież przedmioty z kolekcji przetrwają, a przynajmniej mają większą szansę na przetrwanie niż człowiek. Przetrwają, a ich historia skrzyżuje się z losem jakiegoś kolejnego człowieka lub instytucji.

czwartek, 13 listopada 2025

Ostpreußische Train-Abteilung Nr. 1, Königsberg

Oskar Ficher (1836-1904) - premier-lieutenant z królewieckiego garnizonu. Fotografia z drugiej połowy lat 60. XIX wieku, wykonana w atelier Carla Eduarda Schluncka przy Paradeplatz Nr. 4a. Później (po 1880 r.) studio przeniosło się na Münzstrasse 7b. 
Najprawdopodobniej mamy tu do czynienia z Premier-Lieutenantem (rangą odpowiadającą późniejszemu porucznikowi), który został oddelegowany do Landwehry z Ostpreußische Train-Abteilung Nr. 1. Formacja ta powstała 21 kwietnia 1853 roku w Królewcu i przez cały okres istnienia stacjonowała właśnie tam. Na taką identyfikację wskazują elementy umundurowania: po lewej stronie widoczny jest Tschako model 1860, a sam Waffenrock posiada brandenburskie mankiety (z charakterystycznie umieszczonym guzikiem, przypominającym już nieco rozwiązania znane ze schwedische Aufschläge) oraz jasnoniebieski kołnierz. Również mankiety wyglądają na jasnoniebieskie, a nie białe, jak w wypadku piechoty 1. korpusu armijnego.

Przy opisie tego zdjęcia w całości oparłem się na opisie przygotowanym przez jego sprzedawcę, który jest specjalistą od historii pruskiego umundurowania.