Interesujące przeżycia oficera przy magazynie artyleryjskim jednej z twierdz na wschodzie opisuje poniższy list do jego krewnych:
„Zostałem oddelegowany przez gubernatorstwo na pola bitew pod Dąbrównem, Tannenbergiem, Nidzicą itd., aby zabezpieczyć łupy wojenne – wszystko, co nadawało się do użytku: broń, działa, karabiny maszynowe wraz z amunicją – i dostarczyć to do twierdzy, aby wzmocnić jej siły. Znalazłem około 200 dział polowych i ciężkich haubic, 40 karabinów maszynowych, kilka milionów nabojów, 400 wozów amunicyjnych z kilkoma tysiącami pocisków artyleryjskich, kilka tysięcy karabinów itd. Około 200 wagonów materiałów budowlanych – z czego wiele w dobrym stanie i nadających się łatwo do ponownego użytku – przekazałem twierdzy. 400 wagonów wysłałem do magazynów artyleryjskich. Duża ilość wyposażenia nadal leży w lasach i jest zbierana.
Po południu jechaliśmy samochodem – trzy karabiny po lewej, trzy po prawej, gotowe do strzału – przez lasy przygraniczne w kierunku Muszak i Puchałowa, gdzie zdobyto dalsze łupy wojenne. W drodze mogliśmy obserwować, jak niemieccy żołnierze piechoty rekwirowali konie kozackie, które porównywali z silnymi końmi Landwehry.
Sprawa z końmi wygląda bowiem tak: około 100 piechurów rozprasza się i wyprowadza z lasów konie, które pozostały po bitwie. Zwierzęta trafiają do dużych zagród, gdzie są pojone i karmione. Weterynarz je bada: dobre konie trafiają z powrotem do jednostek liniowych jako uzupełnienie po poległych, te zupełnie wycieńczone są natychmiast zabijane. Konie z ranami ciętymi lub lekkimi ranami postrzałowymi są bezpłatnie przekazywane ludności wiejskiej – pod warunkiem, że ta przedstawi zaświadczenie od wójta gminy, że jej konie zostały zarekwirowane podczas mobilizacji i że potrzebuje koni do pracy na roli. Te konie, które mają jedynie lekkie rany, a nie zostały rozdysponowane, są sprzedawane handlarzom po cenach zaczynających się od 1,50 marki. Wszyscy otrzymują odpowiednie zaświadczenia, które muszą okazywać każdemu patrolowi wojskowemu. Kto go nie ma, uchodzi za złodzieja, który przywłaszczył sobie wolno chodzącego konia. Gdy takiemu oszustowi przystawi się pistolet do piersi, odchodzi jak zbity pies – czasem wystarczy kilka dosadnych przekleństw żołnierzy.
W Puchałowie napotkaliśmy sporo łupów wojennych, a ja sam ucieszyłem się, mogąc spotkać żołnierzy mówiących po dolnoniemiecku – i mogłem tylko zrozumieć, że taki typ ludzi jest wart dziesięciu Rosjan. Różnica była dla mnie bardzo wyraźna, zwłaszcza gdy porównałem codziennie przyprowadzanych jeńców rosyjskich z naszymi zdrowymi chłopami.
Tak jak nasi ludzie, gdy trzeba, potrafią być twardzi, a nawet brutalni, tak w innych sytuacjach potrafią być po prostu ludźmi – i to przeżyłem wielokrotnie w tych dniach. Jeden epizod chcę tylko przytoczyć: Jeden żołnierz Landwehry przyprowadził Rosjanina, którego pojmał w lesie. Rosjanin wyglądał na kompletnie wygłodzonego, miał lekką ranę postrzałową na ramieniu i poszarpany mundur. Wtedy żołnierz powiedział: „Ty biedaku, wojny nam nie wypowiedziałeś, a wyglądasz, jakbyś miał zaraz umrzeć. Chodź tu, masz kawałek wojskowego chleba i trochę ciepłego jedzenia – zaraz cię wezmę do mojego oddziału.” Ten żołnierz dał Rosjaninowi kawałek mięsa, kilka ziemniaków z dodatkami i pozwolił sanitariuszowi opatrzyć jego ramię. Gdy Rosjanin – który zapewne spodziewał się od razu egzekucji – zjadł i dostał jeszcze papierosa oraz cygaro (rzeczy, które i nasi żołnierze otrzymują tylko w ograniczonej ilości jako dary serca), mogłem tylko przyznać rację innemu żołnierzowi Landwehry, który powiedział: „Ten już nam nie ucieknie – on je nam z ręki! Ale czy oni potraktowaliby nas w ten sam sposób?” Na koniec ten Rosjanin otrzymał jeszcze ciepłą odzież ze zdobytych zapasów – i po jego oczach widać było, że w niemieckiej niewoli czuje się lepiej niż w swojej „świętej” Rosji".
Iserlohner Kreisanzeiger und Zeitung. Wrzesień -1914 r.
„Zostałem oddelegowany przez gubernatorstwo na pola bitew pod Dąbrównem, Tannenbergiem, Nidzicą itd., aby zabezpieczyć łupy wojenne – wszystko, co nadawało się do użytku: broń, działa, karabiny maszynowe wraz z amunicją – i dostarczyć to do twierdzy, aby wzmocnić jej siły. Znalazłem około 200 dział polowych i ciężkich haubic, 40 karabinów maszynowych, kilka milionów nabojów, 400 wozów amunicyjnych z kilkoma tysiącami pocisków artyleryjskich, kilka tysięcy karabinów itd. Około 200 wagonów materiałów budowlanych – z czego wiele w dobrym stanie i nadających się łatwo do ponownego użytku – przekazałem twierdzy. 400 wagonów wysłałem do magazynów artyleryjskich. Duża ilość wyposażenia nadal leży w lasach i jest zbierana.
Po południu jechaliśmy samochodem – trzy karabiny po lewej, trzy po prawej, gotowe do strzału – przez lasy przygraniczne w kierunku Muszak i Puchałowa, gdzie zdobyto dalsze łupy wojenne. W drodze mogliśmy obserwować, jak niemieccy żołnierze piechoty rekwirowali konie kozackie, które porównywali z silnymi końmi Landwehry.
Sprawa z końmi wygląda bowiem tak: około 100 piechurów rozprasza się i wyprowadza z lasów konie, które pozostały po bitwie. Zwierzęta trafiają do dużych zagród, gdzie są pojone i karmione. Weterynarz je bada: dobre konie trafiają z powrotem do jednostek liniowych jako uzupełnienie po poległych, te zupełnie wycieńczone są natychmiast zabijane. Konie z ranami ciętymi lub lekkimi ranami postrzałowymi są bezpłatnie przekazywane ludności wiejskiej – pod warunkiem, że ta przedstawi zaświadczenie od wójta gminy, że jej konie zostały zarekwirowane podczas mobilizacji i że potrzebuje koni do pracy na roli. Te konie, które mają jedynie lekkie rany, a nie zostały rozdysponowane, są sprzedawane handlarzom po cenach zaczynających się od 1,50 marki. Wszyscy otrzymują odpowiednie zaświadczenia, które muszą okazywać każdemu patrolowi wojskowemu. Kto go nie ma, uchodzi za złodzieja, który przywłaszczył sobie wolno chodzącego konia. Gdy takiemu oszustowi przystawi się pistolet do piersi, odchodzi jak zbity pies – czasem wystarczy kilka dosadnych przekleństw żołnierzy.
W Puchałowie napotkaliśmy sporo łupów wojennych, a ja sam ucieszyłem się, mogąc spotkać żołnierzy mówiących po dolnoniemiecku – i mogłem tylko zrozumieć, że taki typ ludzi jest wart dziesięciu Rosjan. Różnica była dla mnie bardzo wyraźna, zwłaszcza gdy porównałem codziennie przyprowadzanych jeńców rosyjskich z naszymi zdrowymi chłopami.
Tak jak nasi ludzie, gdy trzeba, potrafią być twardzi, a nawet brutalni, tak w innych sytuacjach potrafią być po prostu ludźmi – i to przeżyłem wielokrotnie w tych dniach. Jeden epizod chcę tylko przytoczyć: Jeden żołnierz Landwehry przyprowadził Rosjanina, którego pojmał w lesie. Rosjanin wyglądał na kompletnie wygłodzonego, miał lekką ranę postrzałową na ramieniu i poszarpany mundur. Wtedy żołnierz powiedział: „Ty biedaku, wojny nam nie wypowiedziałeś, a wyglądasz, jakbyś miał zaraz umrzeć. Chodź tu, masz kawałek wojskowego chleba i trochę ciepłego jedzenia – zaraz cię wezmę do mojego oddziału.” Ten żołnierz dał Rosjaninowi kawałek mięsa, kilka ziemniaków z dodatkami i pozwolił sanitariuszowi opatrzyć jego ramię. Gdy Rosjanin – który zapewne spodziewał się od razu egzekucji – zjadł i dostał jeszcze papierosa oraz cygaro (rzeczy, które i nasi żołnierze otrzymują tylko w ograniczonej ilości jako dary serca), mogłem tylko przyznać rację innemu żołnierzowi Landwehry, który powiedział: „Ten już nam nie ucieknie – on je nam z ręki! Ale czy oni potraktowaliby nas w ten sam sposób?” Na koniec ten Rosjanin otrzymał jeszcze ciepłą odzież ze zdobytych zapasów – i po jego oczach widać było, że w niemieckiej niewoli czuje się lepiej niż w swojej „świętej” Rosji".
Iserlohner Kreisanzeiger und Zeitung. Wrzesień -1914 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz