Na terenie naszego województwa miała miejsce jedna z najważniejszych bitew dwudziestowiecznej Europy — bitwa pod Tannenbergiem. Budzi ona do dziś stosunkowo duże zainteresowanie nie tylko w Polsce, Niemczech i Rosji.
Chciałbym się tu zastanowić, czy pamięć o tej bitwie jest nam w ogóle potrzebna, ale przede wszystkim skupić się na tym, dlaczego liczne przedmioty związane z tym starciem uległy w zdecydowanej większości rozproszeniu.
Pod koniec sierpnia 1914 roku część oddziałów rosyjskiej II Armii znalazła się w kotle pomiędzy Wielbarkiem, Nidzicą, Olsztynkiem i Jedwabnem. Już przed wojną był to obszar rzadko zaludniony, a po wojnie utworzono tu poligon w Muszakach; znajdujące się na jego terenie wsie wysiedlono i rozebrano.
W czasach PRL-u w Wielbarku i okolicznych wsiach krążyły opowieści o wyrywaniu podczas prac leśnych dziwnych, zakrzywionych noży (bebutów) czy odnajdywaniu na polach okrągłych blaszek zapisanych cyrylicą (licznych znaków). Do połowy lat 80. mało kto słyszał o bitwie pod Tannenbergiem i nikt nie potrafił wyjaśnić mieszkańcom, skąd pochodzą te przedmioty. Jeszcze w czasach PRL-u żołnierze ludowego Wojska Polskiego znaleźli przypadkiem w pobliżu nieistniejącej wsi Chwalibogi sztandar 30. Połtawskiego Pułku Piechoty.
Po zamknięciu w 1993 roku poligonu weszli na jego teren detektoryści, którzy natrafili na prawdziwe Eldorado. Był to najbogatszy w Polsce obszar występowania pamiątek związanych z I wojną światową. Znajdowano tu sztandary i ich elementy, odznaki, złote ordery, pieczęcie, ołtarz polowy, kasę pułkową i wiele przedmiotów związanych z wyposażeniem oraz umundurowaniem żołnierzy. Pamiętam, jak w Wielbarku kilkanaście lat temu handlowano srebrnymi monetami o nominale od pół rubla do 10 kopiejek. Wszystkie miały charakterystyczne uszkodzenia i nie przedstawiały wartości numizmatycznej. Był to złom srebra, ale złom z wielką historią. Monety te pochodziły z carskiej kasy pułkowej, wrzuconej do Omulwi. Wykopywano je w dawnym korycie rzeki.
Teren kotła przyciągał poszukiwaczy z całej Polski. Początkowo nikt się ich działaniami nie interesował — zagadnienie to było praktycznie nieuregulowane. Około 2000 roku zaczęły powstawać pierwsze grupy poszukujące już z pozwoleniem WKZ-u, jednak ówcześni urzędnicy odpowiedzialni za ochronę zabytków zupełnie nie interesowali się przedmiotami z XX wieku. Dopiero na stulecie Wielkiej Wojny na dobre „zagościła” w Polsce archeologia I wojny światowej, a wraz z nią pojawiła się krytyka amatorskich poszukiwań.
Trzeba jednak przyznać, że nie skupiła się ona szczególnie na polu bitwy pod Tannenbergiem. Znam tylko jeden „naukowy” tekst odnoszący się częściowo do poszukiwań na polu bitwy pod Tannenbergiem i, niestety, znajduje się w nim sporo manipulacji. Zainteresowanie środowiska naukowego przyszło dopiero wtedy, gdy teren bitwy został już gruntownie przeszukany i ogołocony nawet z łusek. Wiem, że wyjęcie metalowych przedmiotów to nie wszystko — ale biorąc pod uwagę charakter tego obszaru, było to jednak prawie wszystko.
Był czas, gdy istniały liczne, zwarte kolekcje przedmiotów związanych z bitwą. Jednak starzy detektoryści nie są już aktywni, a ich zbiory ulegają rozproszeniu. Przedmioty są odsprzedawane i coraz trudniej uzyskać wiarygodne informacje o miejscu ich znalezienia.
Kto jest winny temu, że pamiątki po tak ważnej bitwie zostały rozproszone, tracąc swój kontekst? Moim zdaniem nie ma tu jednego winnego. Winne jest polskie prawo i jego interpretacja, winne jest państwo, które nie stworzyło miejsca właściwego do ich przechowywania. Osoby interesujące się bitwą — detektoryści i kolekcjonerzy — wielokrotnie podkreślali, że powinno powstać muzeum jej poświęcone. Tu nie wystarczy tylko czekać, aż ludzie przekażą tego typu przedmioty do muzeów. Trzeba wyjść z jakąś inicjatywą, przekonać ich posiadaczy, że można z tymi przedmiotami zrobić coś sensownego.
Winni są również w jakiejś mierze oderwani od rzeczywistości naukowcy — archeolodzy zajmujący się I wojną światową. Oczywiście odpowiedzialność ponoszą także detektoryści. Nie wiem, czy w ogóle można obwiniać kolekcjonerów, którzy starają się te przedmioty skupić w jednym miejscu i zebrać o nich jak najwięcej informacji. Ich krytycy powiedzą jednak, że to właśnie oni tworzą rynek na tego typu pamiątki, przyczyniając się do ich obecnie nielegalnego pozyskiwania i utraty kontekstu.
Problem w tym, że nie wyobrażam sobie archeologów biegających po obszarze kotła z wykrywaczami metalu — a przecież tradycyjny wykop archeologiczny miałby tu minimalny sens. Ich obecność, poza wyjątkowymi sytuacjami, byłaby moim zdaniem naukowo mało przydatna.
Co nam dzisiaj pozostało? Sądzę, że tylko opisanie, jak doszło do tego, że utraciliśmy tak ważną część dziedzictwa naszego regionu. Stało się tak z powodu braku zainteresowania tematem ze strony urzędników, decydentów i naukowców. Warto przypomnieć, że do tej pory odbyła się tylko jedna wystawa muzealna poświęcona wyłącznie bitwie pod Tannenbergiem. Nadal czekamy na wystawę „z przytupem”, na której można by pokazać chociażby sztandar Połtawskiego Pułku Piechoty — wystawę, która zaprezentowałaby najcenniejsze, zachowane jeszcze w zbiorach publicznych i prywatnych artefakty, o ile to możliwe z opisem miejsca ich znalezienia. Tak nawiasem mówiąc, oficjalne miejsca znalezienia niektórych przedmiotów będących w zbiorach publicznych bywają nieprawdziwe. Zainteresowanie odbiorców taką wystawą byłoby spore, ale mam wrażenie, że temat wciąż jest trochę niechciany. Takiej wielkiej wystawy nie da się zrobić „po taniości”.
Sprawa pamiątek po bitwie tannenberskiej pokazuje, że najpierw pojawia się oddolne zainteresowanie tematem, później budzą się naukowcy, urzędnicy i „odpalają” swoje autorytety oraz wygodne dla siebie interpretacje prawa. Jednak w przypadku naszej bitwy mam wrażenie, że ich aktywność była i jest mimo wszystko znikoma. Jak to jest, że w 2014 roku coś jest zabytkiem, a 10 lat wcześniej było zwykłym historycznym śmieciem? Czy wystarczy tylko opinia zainteresowanego poszukiwaniem tego typu artefaktów i prowadzeniem badań archeologa?
Gdyby zmieniło się podejście — w zasadzie cały system ochrony zabytków w Polsce — można by jeszcze uratować sporo przedmiotów przed rozproszeniem i całkowitą utratą kontekstu. Przy obecnym klimacie mało kto jednak odważy się ujawniać przedmioty znalezione jeszcze w XX wieku, a nawet w PRL-u, gdy nikt — może poza znalazcami — nie traktował ich jako zabytki. Uważam, że nie tylko w tym przypadku urzędnikom, archeologom i muzealnikom powinno dać do myślenia to, że to amatorzy jako pierwsi docenili wartość historyczną tych przedmiotów. Oni szybko zrozumieli, że to jest wielka historia.
Sam nie zdążyłem dobrze poznać tego zjawiska, jakim były poszukiwania na „Tannenbergu”. Znam je tylko ze schyłkowego okresu, ze specjalistycznych forów i opowieści. Wiem jednak, jakie te poszukiwania budziły emocje — jak ludzie poszukiwali i dochodzili do wiedzy, której wówczas w Polsce prawie nie było. Jak cieszyli się ze znalezienia niepozornej, mosiężnej, zapisanej cyrylicą blaszki i z jakim przejęciem odczytywali znajdujące się na niej skróty. Wypychanie ich teraz i ograniczanie aktywności nie jest uczciwe. Powinno się raczej wymyślić system umożliwiający współpracę i zachowanie w rękach prywatnych tych dwudziestowiecznych przedmiotów — system, który umożliwiłby spisanie relacji i tworzenie dokumentacji związanej z ich znalezieniem. Zaznaczam, że ten, który jest, zupełnie nie działa. A skoro nie działa, to jest zły i należy go zmienić. Mam jednak wrażenie, że nie chodzi tu już o ratowanie pamiątek, lecz o utrudnianie i zachowanie wyłączności. Realia nie mają znaczenia.
Chciałbym już tylko, aby kiedyś powstała uczciwa rozprawa naukowa o tym, jak doszło do utraty tak licznych i cennych z historycznego punktu widzenia przedmiotów — bo czasu, niestety, nie cofniemy.
Poszukiwania na terenie kotła dalej są prowadzone, głównie przez nowe pokolenie detektorystów. Czasem odnajdywane są jeszcze pojedyncze przedmioty. Nie wiem, czy są zgłaszane i czy trafiają do zbiorów publicznych. Zapewne niewiele się w tej materii zmieniło.
P.S. Tego posta nie napisałem dzisiaj wieczorem, zredagowałem tylko swoje notaki. To jest wynik moich wieloletnich przemyśleń, obserwacji, a nawet badań. Wiem też, że to jest wołanie na puszczy i niczego ono nie zmieni. Zresztą tamtego „Tannenbergu” już praktycznie nie ma.
Złote ordery znalezione w sierpniu 2014 roku pod Wielbarkiem. Opowiadano, że zostały sprzedane za kwotę 100 tysięcy złotych. W rzeczywistości w tym stanie są warte wielokrotnie mniej i podobno jednak nie zostały sprzedane. Wielu kolekcjonerów chętnie by je nabyło, ale nie chcą ryzykować kwotą większą niż kilka tysięcy złotych. W rezultacie to, co jest w nich najcenniejsze — czyli kontekst i powiązanie z bitwą pod Tannenbergiem — zostanie utracone.
Srebne elementy ołtarza polowego Muromskiego Pułku Piechoty, znalezione w 2002 roku pod Głuchem niedaleko Wielbarka, zostały poprostowane, oczyszczone i sprzedane za niewielkie pieniądze na Allegro.
Licznyj znak 23. Niżowskiego Pułku Piechoty. Liczne znaki tego pułku były i są nadal najczęściej znajdowane na terenie kotła, głównie w okolicach samego Wielbarka. O ile większą wartość historyczną miałaby ta blaszka, gdyby można ją było powiązać z dokładnym miejscem znalezienia.
.jpg)
.jpg)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz