sobota, 15 listopada 2025

Dlaczego kolekcjonuję i czy to ma sens?

Zbieram, bo obcowanie ze starymi przedmiotami, poznawanie za ich pośrednictwem historii sprawia mi przyjemność. Z chęci posiadania. W grę wchodzi też zapewne wypełnienie czasu i nadanie życiu czegoś w rodzaju sensu.
Kolekcjonuję również dla emocji, które towarzyszą zdobywaniu nowych, ciekawych przedmiotów, jak również dla miłych odczuć, gdy się do jakiegoś przedmiotu wraca po kilku lub kilkunastu latach i mu się ponownie, już będąc bogatszym o doświadczenie, wiedzę i różne umiejętności, przygląda.
Zbieram też dla przyszłych pokoleń. Sprowadzam przedmioty z różnych stron świata i gromadzę je razem. I nawet jeśli kiedyś zostaną sprzedane, to jednak dalej, nawet rozproszone, będą z danym regionem mocniej związane. Nierozerwalnym elementem kolekcjonerstwa jest wiedza, którą również zdobywa się i gromadzi dla przyszłych pokoleń.
Każdy kolekcjoner powinien pamiętać, że przedmioty, które zbiera, miały wcześniej innych właścicieli i — jeśli wszystko dobrze pójdzie — będą miały kolejnych i kolejnych, aż do jakiegoś wypadku, katastrofy czy końca świata. Chyba że trafią do muzeum, ale tu trzeba też pamiętać, że nawet muzea, chociaż w teorii zakładane na wieczność, czasem przestają istnieć.
Można więc powiedzieć, że to my przez jakiś czas towarzyszymy tym przedmiotom i że tego, co będzie po nas, nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Bo czy niemieccy oficerowie mogli przypuszczać, że ich albumy, zdjęcia, odznaczenia zostaną kiedyś przez Niemców sprzedane jakiemuś mieszkającemu na wsi Polakowi?
Ostatnio w środowisku kolekcjonerskim coraz większą wagę przywiązuje się do proweniencji. Nie liczy się już tylko moment i cel powstania przedmiotu, ale również to, co działo się z nim przez cały okres jego istnienia. Jeżeli należał do jakiegoś znanego kolekcjonera, to dzięki temu jego historia jest ciekawsza i podnosi to jego wartość. Tak samo dzieje się, jeżeli dany przedmiot (lub jego zdjęcie) umieszczono w katalogu, pokazano na wystawie, opisano w artykule czy książce.
Zbieramy więc w jakiejś mierze dlatego, że nasza historia splata się z historią przedmiotów, które gromadzimy. One na nas wpływają i nas kształtują.


Płaszcz i pamiątki po Urlichu Roeknerze (oficerze szczycieńskich strzelców), które pokazałem na tannenberskiej wystawie w Muzeum Mazurskim w Szczytnie, są już częścią mojego życia. Dzięki nim poznałem nowych ludzi i trafiłem w miejsca, w które normalnie bym nie trafił.


A jak wiele wydarzyło się w moim życiu dzięki wystawie prac Roberta Budzińskiego, która miała miejsce również w szczycieńskim muzeum? A ile się jeszcze w związku z jego pracami wydarzy?


Pół roku temu nabyłem od pewnej osoby z Białegostoku pięć srebrnych, ponadstuletnich pucharów wykonanych dla oficerów ze Szczytna i z Ełku. W ręce tego pana trafiły one przed paru laty. Kupił je, ponieważ jeden z nich należał do oficera 147. Pułku Piechoty z Ełku, a on sam był z tym miastem przez wiele lat swojego życia związany. W związku z tym, że okazało się, iż aż cztery z pięciu pucharków są z Ełku, myślałem, że być może zostały w tym mieście przypadkowo znalezione. Okazało się, że nie. Kilka lat temu trafiły do Polski ze Stanów Zjednoczonych.
Sama historia kupna przeze mnie tych pucharków jest warta opowiedzenia. Mianowicie ich sprzedawca sam mnie znalazł — wcześniej się nie znaliśmy — i napisał do mnie maila z propozycją sprzedaży pucharka ze Szczytna. Przysłał zdjęcia i podał bardzo atrakcyjną cenę. Jakoś na początku nie miałem do niego zaufania. On odwrotnie. Stanęło na tym, że wysłał mi dwa najatrakcyjniejsze pucharki, a ja po ich obejrzeniu miałem zdecydować, czy je chcę. Oczywiście stałem się ich szczęśliwym posiadaczem. Kolejne trzy, początkowo niezidentyfikowane, zostawił mi w domu, gdy byłem w Gdańsku. Do dnia dzisiejszego jestem zdziwiony, że można tak zaufać osobie, której się nigdy na oczy nie widziało.
Dodam, że sprzedaż tych dwóch pierwszych, których identyfikacja nie budziła od razu żadnych wątpliwości, została zaproponowana regionalnemu muzeum. Jednak pomimo bardzo atrakcyjnej ceny i — moim zdaniem — dużej wartości historycznej, zapewne z powodu braku środków, muzeum nie wyraziło chęci zakupu. Szkoda, że nigdy już nie będziemy w stanie ustalić, jaki był ich wcześniejszy los, jak trafiły do USA. Co się z nimi wydarzy w przyszłości? Jaka będzie ich historia? Do jakich zbiorów jeszcze trafią — prywatnych czy państwowych? Do jakich celów ja je jeszcze zdołam wykorzystać? Może, zanim nasze drogi się rozdzielą, trafię na zdjęcia i inne pamiątki związane z oficerami, których imiona i nazwiska zostały na nich wygrawerowane.


Kilka dni temu opublikowałem post o historii Szkoły Podstawowej nr 6 w Szczytnie i Gabrielu Stanku, który znacząco przyczynił się do wybudowania tej szkoły. Początkowo miała to być tylko krótka notatka o kopercie adresowanej do G. Stanka, którą już zresztą kiedyś pokazywałem. Przez kilka dni temat bardzo mi się rozrósł, a wspomniana koperta zeszła w nim na dalszy plan. W międzyczasie spotkałem się z panią z rodziny G. Stanka, dostałem też maila z informacjami na jego temat oraz dostęp do archiwalnych fotografii, a moje zbiory wzbogaciły się o ciekawą cegiełkę na budowę SP nr 6. Zapowiada się, że opublikowany na blogu post na temat szkoły i G. Stanka poszerzę i opublikuję w prasie. Do tego wszystkiego nie doszłoby, gdyby nie ta niepozorna koperta.
W kolekcjonerstwie regionalnym nigdy nie wiemy, co trafi do zbioru i dokąd ostatecznie dojdziemy. To jest właśnie niesamowite — to taka niemająca końca, historyczna przygoda. Niby koniec nadchodzi, najczęściej wraz ze śmiercią kolekcjonera, ale przecież przedmioty z kolekcji przetrwają, a przynajmniej mają większą szansę na przetrwanie niż człowiek. Przetrwają, a ich historia skrzyżuje się z losem jakiegoś kolejnego człowieka lub instytucji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz