Richard Anders urodził się 22 marca 1856 roku w Rynie jako jedno z szesnaściorga dzieci pastora. Wcześnie rozpoczął pracę, ucząc się u kupców i przedsiębiorców, dzięki czemu poznał tajniki prowadzenia biznesu. Po zakończeniu nauki wrócił do rodzinnego domu. W 1882 roku wydzierżawił tartak w Spychowie, co zapoczątkowało budowę jego przemysłowego imperium. W 1883 roku przeniósł się do Rucianego, gdzie kupił swój pierwszy tartak. W 1887 roku odkupił od władz Szczytna lasy położone między miastem a Młyńskiem. Od władz Kościoła ewangelickiego w Szczytnie nabył ziemię na południe od torów kolejowych, gdzie w 1888 roku wybudował młyn i tartak naprzeciwko dworca kolejowego. W 1904 roku w Szczytnie powstała fabryka listew, zaprojektowana przez Otto Metta. Zakład, usytuowany między torami kolejowymi a dzisiejszą ulicą Bolesława Chrobrego, był później znacząco rozbudowywany. R. Anders dbał nie tylko o rozwój przemysłowy, ale także o dobro pracowników i lokalnej społeczności. Budował mieszkania zarówno dla kadry kierowniczej, jak i dla robotników. W 1906 roku założył park na działce przy dzisiejszej ulicy Marii Skłodowskiej-Curie, który podarował mieszkańcom miasta. Posadzono w nim egzotyczne gatunki drzew i krzewów, a przy stawie powstał niewielki amfiteatr, kort tenisowy oraz alejki spacerowe. W parku znajdował się pomnik-fontanna z popiersiem Bismarcka. Po plebiscycie swoje miejsce znalazł tu pomnik upamiętniający niemieckie zwycięstwo. 2 czerwca 1909 roku pożar zniszczył młyn i tartak naprzeciwko dworca kolejowego. Pomimo dużych strat zakład został szybko odbudowany. Podczas I wojny światowej szczycieńska część imperium Andersa, mimo zniszczeń w mieście, przetrwała w stosunkowo dobrym stanie. Późniejsza odbudowa miasta przyczyniła się do dalszego rozwoju firmy. W 1925 roku Anders założył filię w Królewcu, gdzie zakupił duży tartak. Po śmierci został pochowany ne cmentarzu w ewangelickim w Rucianym.
Powiat szczycieński i okolice - historia, zabytki i archiwalia
niedziela, 19 stycznia 2025
19 stycznia 1934 roku w Rucianem zmarł Richard Anders
Tannenberg Denkmal
Otwarty w 1927 roku pod Olsztynkiem monumentalny pomnik bitwy pod Tannenbergiem (Tannenberg Denkmal) nadal skrywa wiele tajemnic. W jego otoczeniu oraz na terenie znajdowało się kilkadziesiąt mniejszych pomników i tablic. Na przykład do tej pory nie widziałem zdjęcia tablicy poświęconej batalionowi szczycieńskich strzelców, choć wiem na pewno, że taka istniała. Nie wiadomo też, co przedstawiał i do czego kierował ten, zapewne wykonany z drewna dębowego, drogowskaz. Nie widziałem go na żadnym innym zdjęciu.
sobota, 18 stycznia 2025
Mazurzy i naziści
Kolejna ślubna fotografia, autorstwa Karla Baueremanna ze Szczytna. Po zabudowaniach widać, że wykonano ją na wsi. Zdjęcie zrobiono w latach 30. XX wieku, o czym świadczą między innymi dwaj panowie w kepi – nakryciu głowy funkcjonariuszy NSDAP i SA.
Często spotykam się w literaturze wspomnieniowej i na Facebooku ze stwierdzeniami, że nazistów na mazurskiej wsi nie było, że przychodzili oni z zewnątrz, z miasta. Owszem, pod pewnym względem nawet do Królewca przyszli oni z zewnątrz, bo nazizmu przecież w Prusach Wschodnich nie wymyślono. Niemniej jednak na Mazurach, w tym również na wsi, przyjął się on wyjątkowo dobrze. Prawdopodobnie dla Mazurów – chociażby z tego powodu, że sami nie byli „czystymi Niemcami” – rasistowska część nazistowskiego programu miała marginalne znaczenie. Nie znaczy to jednak, że wśród nich nie było rasistów i zbrodniarzy. Byli. Liczył się jednak przede wszystkim program ekonomiczny oraz to, że Mazurzy zostali uznani przez nazistów – o paradoksie – za prawdziwych Niemców, przestając być ludnością drugiej kategorii. Był jednak jeden warunek: sami musieli się za Niemców uznać i odciąć się od swojej mazurskości. Na mazurskiej wsi były też osoby, na przykład związani z Kościołem Wyznającym pastorzy, które próbowały chronić ludzi przed wpływami nazistowskiej ideologii. Jednak w tak totalitarnym państwie ich możliwości działania były niewielkie. Zapewne część Mazurów, chociażby ze względów etycznych i religijnych, wahała się nad poparciem nazistów. Kto wie – może ostatecznie decydowały, zwłaszcza wśród młodszych, ówczesne becikowe i korzystny kredyt na budowę domu lub budynku w gospodarstwie? Gdy wiosną 1945 roku na te tereny wkroczyli Polacy, Mazurzy patrzyli z przerażeniem na ich barbarzyńskie poczynania: rabunek, szaber, niszczenie dorobku, pobicia, a nawet gwałty. Parobki bez kultury i wiedzy, tak zwane „bose Antki”, zastąpili prawowitych gospodarzy. Do jakiegoś stopnia rozumiano prawo Rosjan do rewanżu – oni walczyli, zwyciężyli, byli siłą. Polacy byli słabi, przegrali z kretesem i przyszli na gotowe. Mazurzy patrzyli ze strachem, ale i wyższością (niektórzy dalej tak patrzą) na nowych mieszkańców Mazur. Nie rozumieli, dlaczego ich, zwykłych ludzi, to spotyka. Przecież nikogo nie skrzywdzili, ba, nawet dobrze traktowali „swojego Polaka” – jakiegoś Janka. Jestem przekonany, że nazistów popierało wielu Mazurów, którzy byli naprawdę dobrymi ludźmi i nie zamierzali nikomu robić krzywdy. Poparcie dla nazistów wynikało z różnych przyczyn. Na Mazurach decydowała ekonomia oraz stosunkowo niski poziom wykształcenia i świadomości. Czy jednak ktoś, kto popierał nazistów, ale był dobrym człowiekiem i osobiście nikogo nie krzywdził, jest zwolniony z odpowiedzialności? Czy ktoś taki ma prawo patrzeć z wyższością na „bosych Antków”? Czy za to, co spotkało Żydów, Polaków i innych, odpowiadają tylko bezpośredni sprawcy?
Tak naprawdę wiemy bardzo mało o tym, co działo się na Mazurach w czasach nazistowskich. Nie mamy żadnych szczegółowych informacji na temat stosunku Mazurów do Żydów i Holokaustu. Posiadamy jedynie wiedzę ogólną. Brakuje wspomnień i relacji. Byli mieszkańcy tego regionu wyparli tamten okres z pamięci. Swoje wspomnienia zaczynali zazwyczaj od stycznia 1945 roku. Jeśli już pisali o wcześniejszych latach, to rzadko wspominali o nazistach i o swoim poparciu dla nich. Gdyby ktoś chciał rzetelnie opisać tamte czasy, musiałby dotknąć zbyt wielu przedstawicieli miejscowej elity, znajomych i członków rodzin. Po tragedii 1945 roku i utracie ojczyzny uznano, że nie ma sensu jątrzyć i wywlekać brudów. Lepiej było zacząć przedstawiać siebie jako ofiary, a o tamtych czasach zapomnieć lub nawet twierdzić, że u nas nazistów nie było. Wracając do zdjęcia – można założyć, że zdecydowana większość widocznych na nim osób była zwolennikami nazistów.
Na pewno Mazurzy czuli się kimś lepszym od polskich chłopów, co wynikało z ich obiektywnie wyższej – nie tylko materialnej – kultury oraz przynależności do wielkiego narodu niemieckiego. Problem w tym, że ta wyższość i kultura nie uchroniły ich przed podpisaniem cyrografu z diabłem i późniejszą zapłatą za wszystko, co w zamian za ten podpis otrzymali. Czy mogli postąpić inaczej? Moim zdaniem nie. Było już za późno na jakikolwiek opór i odrębność. Naziści nie mieli najmniejszych wątpliwości co do wierności Mazurów. Pewne problemy pojawiły się dopiero podczas wojny, gdy Mazurzy zaczęli rozmawiać z polskimi robotnikami przymusowymi po polsku. Wówczas szczycieński landrat Wiktor von Poser miał nawet zaproponować ich przesiedlenie. Po wojnie, aż do końca lat 80., członkowie dawnych lokalnych, nazistowskich elit nadal stali na czele stowarzyszenia byłych mieszkańców powiatu szczycieńskiego. Wydawali i pisali książki oraz wspomnienia. Refleksja, że coś mogło być nie tak, że niekoniecznie zawsze było tak idealnie, przyszła dopiero wraz z wymarciem pokolenia, które samo nie potrafiło i nie chciało rozliczyć się ze swojej przeszłości.
piątek, 17 stycznia 2025
Dlaczego warto publikować zdjęcia z niemieckimi żołnierzami?
Publikując na Facebooku zdjęcia żołnierzy niemieckich z lat 30. i 40. XX wieku, często spotykam się z uwagami, że jest to promocja nazizmu. W moją stronę kierowane są wyzwiska, groźby zgłoszenia do prokuratury, a nawet śmierci. Ludzie w komentarzach wyzywają publikowane przeze mnie zdjęcia, czy raczej widoczne na nich postaci. Jak ja to widzę? No cóż, można byłoby powiedzieć, że taki urok Facebooka, na którym każdy, dosłownie każdy, ma głos. Moje miejsce pracy obliguje mnie jednak do tego, by każdemu dać szansę zrozumienia. Dla mnie wyzywanie ludzi, którzy już od dawna nie żyją, jest dziwactwem; to strasznie infantylne i głupie zachowanie. Gdy patrzę na takie fotografie, to nie czuję żadnych emocji. Oceniam ich wartość dokumentacyjną i zastanawiam się nad losem widocznych na nich ludzi – czy przeżyli, czy popierali nazizm, a jeżeli tak, to czy po wojnie zrozumieli swój błąd. Często, trochę naiwnie, rozmyślam sobie, co taki żołnierz, oficer – właściciel albumu fotograficznego – poczułby, gdyby dowiedział się, że ten jego album trafił do zbiorów jakiegoś Polaka, który kupił go gdzieś w Niemczech? Zapewne coś takiego nie mogłoby nawet trafić do jego wyobraźni. Dziwnie się potoczyła historia – to do nas należą Mazury i to do nas coraz częściej trafia z Niemiec ich materialna spuścizna historyczna w postaci zdjęć, listów czy innych przedmiotów. Wymierają w Niemczech ostatni przedwojenni mieszkańcy tego regionu, a w następnych pokoleniach ich potomkowie będą się już nim interesować sporadycznie. Można więc powiedzieć, że ich historia stała się nasza; to my odpowiadamy teraz za jej opisanie. Historia ma to do siebie, że uwielbia mity, którym ulegają praktycznie wszyscy, w tym również piszący te słowa. Ba, nierzadko ulegają im piszący na jakiś temat poważne prace naukowe historycy. Wyzwolić się z mitów nie jest łatwo. Historię Mazur mitologizują zarówno ich byli mieszkańcy, co jest w dużym stopniu naturalne, bo utracili oni swoją ojczyznę, jak również przybyli tu po 1945 roku Polacy. W tym miejscu interesuje mnie szczególnie wschodniopruski mit wielokulturowości i tolerancji. Ta słynna wschodniopruska „wielokulturowość i tolerancja” doprowadziła do tego, że Mazurzy musieli stać się Niemcami (innej opcji nie było) i ostatecznie utracili swoją małą ojczyznę. Wracając do tematu zdjęć z żołnierzami, w ich publikowaniu chodzi właśnie o przełamywanie mitu (zarówno niemieckiego, jak i polskiego), a przede wszystkim o pokazywanie, jak było, ale jednak bez piętnowania, o ukazanie tego, jaki był klimat lat 30. XX wieku na Mazurach. Jestem przekonany, że spora część zdjęć z tego okresu, związanych z działaczami nazistowskimi, z organizowanymi przez nich spotkaniami i imprezami, została niestety zniszczona.
Skala zbrodni niemieckich jest w Polsce bardzo dobrze znana, ich ocena jest jednoznaczna i nie ma potrzeby szczegółowego omawiania ich przy okazji publikowania takich zdjęć. Publikowane przeze mnie fotografie nie przedstawiają zbrodni, choć istnieje duże prawdopodobieństwo, że widoczni na nich żołnierze brali w nich udział. Znacznie bardziej sensowne wydaje się zastanowienie nad tym, co my zrobilibyśmy na miejscu tych żołnierzy. Czy bylibyśmy odporni na propagandę? Warto też pomyśleć o tym, co siedziało w głowach mieszkańców Szczytna, Mazurów czy ogólnie Niemców. Tego, co się wydarzyło, nie da się cofnąć. Możemy tylko wyciągnąć wnioski z historii, a powinni je wyciągnąć nie tylko Niemcy, ale również my. Chociaż wydaje mi się, że historia vitae magistra est tylko dla nielicznych niestety.
Czym innym była walka z żołnierzami niemieckimi, których bez zbędnego filozofowania należało w trakcie wojny zabijać, a czym innym jest walka ze zdjęciami. To drugie jest donkiszoterią i nie jestem pewien, czy tym walczącym z tymi zdjęciami starczyłoby odwagi do walki z prawdziwymi żołnierzami. Chciałbym też zauważyć, że nie wyzywamy przecież książek historycznych i filmów dokumentalnych. A może są tacy, co to robią?
Historia Wehrmachtu, nie tylko bitew i jego zbrodni, ale również funkcjonowania w czasach pokoju, jego wyposażenia, jest czymś, bez czego nie da się w pełni opisać historii na przykład Szczytna czy Mazurów. Chociaż patrząc na dotychczasowe polskie próby opisania dziejów naszego miasta, historię wojska pomijano w nim bardzo skutecznie, co jest oczywiście błędem. Historia to nie tylko to, co lubimy, co jest nam miłe, wygodne lub neutralne. Taką historię chcą nam przedstawiać niektórzy politycy i pseudo-historycy.
Czy lubię zdjęcia niemieckich żołnierzy? Mam już ich tyle, że kolejne nie robią na mnie większego wrażenia. Jednak ze względów kolekcjonerskich i dokumentacyjnych lubię ciekawe ujęcia. Lubię prowadzić historyczne „śledztwa”, czyli dochodzić, jaka się za tymi zdjęciami kryje historia, wydobywać ją z pojedynczego zdjęcia lub z całego albumu. Historia wojska, a zwłaszcza umundurowania i wyposażenia, nie jest moją specjalnością i wiele tu korzystam z licznych, merytorycznych, umieszczanych pod moimi postami, komentarzy. Mogę powiedzieć, że przez lata, między innymi dzięki tym komentarzom i własnym dociekaniom, jakąś podstawową wiedzę w tej materii zdobyłem. Nie chcę uciekać od odpowiedzi i napiszę wprost: lubię zdjęcia z niemieckimi żołnierzami, ale wolę inne materiały. Wyjątkowo interesują mnie na przykład stare listy. To jest jednak dosyć ambitna, niszowa, niebudząca emocji i zainteresowania innych (przynajmniej na Facebooku) dziedzina kolekcjonerstwa. Natomiast zdjęcia niemieckich żołnierzy występują w sprzedaży wyjątkowo często, w moich zbiorach będzie ich więc przybywać i muszę się starać je jak najlepiej merytorycznie opisywać, bo są one, niezależnie o tego czy się komuś podobają, czy nie, bardzo istoną częścią historii Mazur.
czwartek, 16 stycznia 2025
Piasutno / Seenwalde. Rok 1939.
Do znajomych lub do rodziny przyjechali goście z miasta. Obstawiam to pierwsze, ponieważ z innych zdjęć w albumie wynika, że jego właściciel należał do Wschodniopruskiego Związku Społecznego. Była to organizacja religijna działająca wewnątrz Ewangelickiego Kościoła Krajowego, której członków potocznie nazywano „błękitnokrzyżowcami”. Biorąc pod uwagę pozostałe fotografie z albumu, wydaje mi się, że była to wizyta związana z działalnością tej organizacji. Jednak nie o niej chciałem tu pisać, lecz o przedmiotach tak banalnych, jak widoczne na zdjęciu porcelanowe filiżanki.
W latach 30. mieszkający jeszcze często w drewnianych, nierzadko krytych strzechą domach Mazurzy coraz bardziej upodabniali się do Niemców (wielu, jeśli nie większość, już w pełni za Niemców się uważała) i przyjmowali ich mieszczańską kulturę. Takich filiżanek jeszcze długo po II wojnie światowej nie zobaczylibyśmy w chłopskich domach na Mazowszu.
Na fotografii widzimy, że panowie – nie tylko goście z miasta – ubrani są w garnitury. Podejrzewam więc, że w tym dniu odbyło się jakieś spotkanie modlitewne, po którym goście ze Szczytna zostali zaproszeni na poczęstunek.
Wkrótce napiszę coś więcej o pewnej, „mazurskiej" filiżance, która przeleżała w ziemi kilkadziesiąt lat.
Zdjęcia ze zbiorów M. Rawskiego.
środa, 15 stycznia 2025
Józef Zapatka
16 stycznia 1897 roku w Wozowym Polu (Olędry), w powiecie szczycieńskim, urodził się Józef Zapatka. Wchodził w skład delegacji Mazurów, która w marcu 1919 roku udała się na konferencję pokojową do Paryża, aby przedstawić tam postulaty Mazurów i domagać się włączenia Mazur do Polski. Po powrocie na Mazury został aresztowany i skazany na 12 lat więzienia. Uwolniono go między innymi dzięki interwencji marszałka F. Focha. Zaangażował się w przygotowania do plebiscytu, jednak na skutek niemieckich szykan musiał opuścić region i przenieść się do Polski. We wrześniu 1939 roku został aresztowany i pobity przez Niemców. Ostatecznie został zwolniony, ale wysiedlono go z jego gospodarstwa, na które powrócił dopiero po wojnie. Zmarł 13 sierpnia 1978 roku w Bydgoszczy.
Daniel Jacoby, Lötzen
Daniel Jacoby nosił tytuł dostawcy dworu cesarskiego. Swoją działalność w Giżycku prowadził w pięknej kamienicy, zbudowanej prawdopodobnie w latach 70. XIX wieku przez kupca Josepha Bluma, którą nabył od niego w 1890 roku. D. Jacoby handlował odzieżą skórzaną i myśliwską.